Ramię w ramię z Frontexem obronimy Matkę Europę przed czarnuchami, błotnymi rasami I innymi darmozjadami - Blood & Honour (plakat zapraszający na konferencję na UW)
Żeby uwolnić rynek, wiele osób wysłano za kratki - Eduardo Galeano
W poniedziałek 17. stycznia Uniwersytet Warszawski ugościł szefa unijnej agencji deportacyjnej FRONTEX, gen. Ilkke Leitinena i byłego szefa MSW w Wielkiej Brytanii, Charlesa Clarke’a.
Temat panelu, „Forteca Europa? Przyszłości unijnej polityki imigracyjnej” nakreślił ramy dyskusji charakterystyczne dla niemal wszystkich eksperckich debat nt. imigracji. Imigranci, zwykle na tych debatach nieobecni, traktowani są jednocześnie jako problem i szansa dla Europy. Specjaliści wpisujący się w ten dyskurs rzekomo odrzucają rasistowski ekstremizm, który zdobywa coraz większy posłuch w Europie. Zamiast jednak podjąć próby doszukania się przyczyn faszyzacji nastrojów w UE, owi eksperci, dla których prawa człowieka są tożsame z prawami wolnego rynku, de facto krytykują ekstremistów tylko za to, że nie potrafią dostrzec iż imigranci odpowiadają na dzisiejsze potrzeby starzejącej się Europy, której po prostu brakuje rąk do pracy. Niemniej, ponieważ w stronę Unii mknie dzika, potężna fala imigrantów, prawdziwe imigranckie tsunami, zdolne zalać nasz kontynent wraz z jego unikalnymi wartościami (tu zazwyczaj eksperci zasilają swoją retorykę terminami z dziedziny żeglugi morskiej) niezbędna jest skuteczna ochrona unijnych granic, oczywiście prowadzona w „poszanowaniu najwyższych standardów europejskich.”
Celem panelistów „Fortecy Europy?” była więc rozpaczliwa próba ukrycia perwersyjnego stosunku do ludzi uznanych za nieeuropejskich. Pożądać ich i odrzucać- to nie lada wyzwanie w łonie cywilizacji, męczonej wspomnieniem ludobójstw, pośród których targ niewolników I rampa w Auschwitz, to dwie strony tego samego koszmaru. Konferencja na UW dowiodła jednak, że entuzjaści „Fortecy Europy” w ślad za innymi apologetami wolnego rynku w ogóle nie chcą zmieniać ostrego kursu ku temu co zwą postępem. Zdaje im się, że po drodze muszą jeszcze tylko załatwić jedną formalność – upozorować konflikt z jawnymi rasistami w kwestii podejścia do emigrantów. Trzeba przyznać, że w/w paneliści starali się o to jak na zawodowych hipokrytów przystało. Mianowicie przez prawie 3h okadzali oficjalnie wyrażoną w programie konferencji (sic!) konieczność pozyskiwania siły roboczej „z zewnątrz” frazesami o Wolności, Sprawiedliwości i Bezpieczeństwie, które to wartości Frontex żywcem dokleja do swego logo. Na sali nie zabrakło klaki, lecz kiedy okazało się, że monopol na udział w dyskusji zdobyli ludzie odnoszący się do opinii ekspertów radykalnie krytycznie, dumny jak sztandar z początku Gen. Leitinen zmienił stopniowo swoje podejście na ”ja tu tylko pracuję.”
Logikę mainstreamowych specjalistów od imigracji najcelniej oddaje obserwacja niekwestionowanego boga-stwórcy wolnego rynku, Adama Smitha: „popyt na ludzi, tak jak na każdy inny towar, ściśle reguluje jego produkcję; przyspiesza się produkcję ludzi, gdy idzie ona zbyt wolno, zaś zatrzymuje się ją, gdy zbyt prędko postępuje”[1].
Ten surowy osąd urzeczywistnia się dziś przede wszystkim w polityce wobec imigrantów, wyzbytych wszelkich praw przysługujących „pełnoprawnemu obywatelowi” – ich życie ma wartość nie większą niż ich utowarowiona praca. Brak rynkowej wartości uzasadnia ich nieludzki wyzysk, dyskryminację, czy nawet eliminację. Jednak metki „made in Laos, China, Cambodia, Pakistan...” wiszące na modnych garniturach ekspertów ds. migracji wskazują, że dziś nawet towar ma większą swobodę ruchu niż ludzie. Generał Leitinen jak dziecko musiał wypierać się prawdy ujawnionej przez Der Spiegel i niemieckich strażników granicznych, którym dowództwo FRONTEX-u kazało strzelać do imigrantów uciekających przez pole minowe na granicy Grecji i Turcji. Brytyjski minister Spraw Wewnętrznych, zdecydowanie bardziej doświadczony niż generał, wolał zarzucić jego krytykom, że są wybiórczy, nie uznając zasług szefa FRONTEX-u w ściganiu międzygranicznych przemytników ludzi, którzy dopuszczają się okropieństw wobec imigrantów. Zapomniał, że przecież władze UE domyślnie uznają imigrantów za przestępców winnych zbrodni przekroczenia granicy, choćby ci uciekali z zalanych krwią gór Hindukuszu czy z toksycznych pól naftowych w Delcie Nigru [2]. Dlatego też, inaczej niż Charles Clark, ludzie ci nie mogą wsiąść w autobus Eurolines ani wykupić biletu w Ryanair – uznani przez władze UE za nielegalnych, skazani są na użycie nielegalnych środków transportu, nierzadko zasilając budżety lokalnych mafii. Bezsprzeczną winę za to ponoszą europejscy architekci polityki migracyjnej.
Co się jednak dzieje z ludźmi, którym uda się przebrnąć przez mury Twierdzy Europy mimo humanitarnych starań straży podwładnych generałowi Leitinenenowi? W Polsce przebywa dziś ok. pół miliona ludzi uznanych przez władze za „nielegalnych”. Od maja, gdy powołaliśmy grupę oporu przeciw systemowej represji wobec imigrantów, nieustannie zbieramy informacje i staramy się interweniować, gdy kolejny zatrudniony bez umowy dostaje śmieszną złotówkę za całe miesiące roboty w pocie czoła i w poniżeniu, kolejna „nielegalna” kobieta nie może urodzić dziecka w publicznym szpitalu, kolejny student trafia z drogi na egzamin wprost do obozu deportacyjnego, wraz z całą rzeszą innych ofiar rutynowych łapanek, którzy a to nieuważnie zwrócili się o pomoc policji po pobiciu przez neonazistę, a to po prostu akurat przeszli przez ulicę na czerwonym świetle. Tymczasem nasz kraj jest sygnatariuszem Międzynarodowej konwencji o zwalczaniu i karaniu zbrodni apartheidu z 1973 roku, która termin „apartheid” definiuje jako: podjęcie legislacyjnych lub innych środków mających uniemożliwić grupie lub kilku grupom rasowym uczestniczenie w życiu politycznym, społecznym, gospodarczym i kulturalnym kraju I rozmyślne tworzenie warunków uniemożliwiających pełny rozwój takiej grupy lub grup, w szczególności przez pozbawianie członków grupy lub kilku grup rasowych wolności i podstawowych praw człowieka, a mianowicie prawa do pracy, prawa do tworzenia legalnych związków zawodowych, prawa do nauki, prawa do opuszczania swego kraju i powrotu do niego, prawa do posiadania obywatelstwa, prawa do swobodnego poruszania się i wyboru miejsca zamieszkania […] oraz prawa do swobodnego tworzenia pokojowych zrzeszeń i stowarzyszeń; [...] (artykuł IIc Konwencji), a także jako wyzyskiwanie pracy członków jednej lub kilku grup rasowych (art. II e). Ten rodzaj wykluczenia jest codziennością dla wszystkich „nielegalnych”
w Polsce i reszcie krajów członkowskich – żadna „Oda do Radości”, czy zaklęcia typu „Libertas, Securitas, Iustitia” nie odczarują brutalnej rzeczywistości europejskiego apartheidu. Dramatyczny opór imigrantów wobec tej rasistowskiej polityki – wyrażony choćby w apelu komitetu strajkowego 300 ludzi, którzy 25. stycznia zaczną w Grecji głodówkę – jest wystarczająco głośny żebyśmy uznali, że ustawy Unii Europejskiej mają się nijak do fundamentalnych praw ludzi represjonowanych na tym kontynencie.
Tym samym, żaden ekspert, żadna organizacja pozarządowa ani wyższa uczelnia nie ucieknie od faktu, że jej dyskusje na temat imigrantów nie mają nic wspólnego z demokratyczną debatą póki jej główny podmiot – sam imigrant – jest z niej wykluczony, w konsekwencji czego traktuje się go wyłącznie jako przedmiot zarządzania, „zasób ludzki” czy „kapitał”, zgodnie z wytycznymi Adama Smitha. Tego typu debaty, które pogłębiają wykluczenie imigrantów poszerzając zakres stosowanej wobec nich przemocy o wymiar symboliczny, jedynie ukonsekwentniają rasistowską, systemową represję, której na imię apartheid.
Dlatego z perspektywy imigranta dywagacje, czy Blood & Honour rzeczywiście promował konferencję z udziałem szefa FRONTEX-u, czy też była to prowokacja, nie mają większego znaczenia, póki w biały dzień musi wykazać się równie dobrym sprytem i kondycją fizyczną uciekając przed represjami ze strony łysych palantów oraz międzynarodowej organizacji o wielomilionowym budżecie.
RAS no-border (Warszawa, 19.01.2010)
····
[1] Adam Smith, Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, (1776). W oryginale: "the demand for men, like that for any other commodity, necessarily regulates the production of men; quickens it when it goes on too slowly, and stops it when it advances too fast. It is this demand which regulates and determines the state of propagation in all the different countries of the world". Teza Smitha oparta była na obserwacji m.in. polityki hiszpańskich konkwistadorów, którzy w pierwszej fazie kolonizacji – poszukiwaniu terenów do zamieszkania – wytępili 9 z 10 milionów rdzennych mieszkańców dzisiejszego Meksyku, z czasem zaś, gdy po odkryciu obfitych złóż cennych kruszców radykalnie wzrosła potrzeba rąk do pracy, stworzyli dla ocaleńców programy socjalne w celu odbudowy ich populacji (patrz: Sven Lindqvist, Wytępić całe to bydło, wyd. WAB 2009).
[2] Katastrofa na miarę wycieku spowodowanego przez BP w Zatoce Meksykańskiej zdarza się w gęsto zaludnionej Delcie Nigru każdego roku. Desperackie protesty lokalnych mieszkańców są konsekwentnie tłumione przez ochronę firm wydobywczych oraz państwową policję, jak to miało miejsce w stanie Akwa 1 maja 2010 roku po wycieku rurociągu ExxonMobil. Wielu nigeryjskich imigrantów w Polsce, w tym zabity przez warszawską policję Max Itoya, pochodzi z regionu Delty Nigru.